w tamtym życiu byłem koniem
służyłem jako rumak, na pogrzebie
we wczesnym średniowieczu zamęczyli
mnie w turnieju Prusowie, jeszcze żywego w jamę
kładli mnie brzuchem do ziemi, przednie nogi
podkulone, przyciśnięte mostkiem, trach
jeden po drugim pękały kręgi szyjne, oczy
zwrócone na zachód, tam, gdzie za morzem żyją rybojady, wysoko
wzniesiony zad
w tamtym życiu, kiedy byłem koniem
harowałem u Niemca w kopalni w Banskiej Szczawnicy
w krecich ciemnościach, oślepłem
którejś nocy, czarnej, bez księżyca
zabrali mnie do stajni, a potem pomaleńku
gdy młody księżyc rósł, nocami wypuszczali
na popas, oczyska wciąż szerzej i szerzej się otwierały, przywykły
w tamtym życiu, kiedy byłem koniem
z Nowogródka do Wilna przywiozłem Mickiewicza
później błądziłem po mieście
na drewnianych koturnach
umierać wszyscy jadą do kochanej ojczyzny, do Vilniusa
teraz straszę na Belmoncie
czasami w Serejkiszkach
na grzbiecie dźwigam policjanta
granatowego jak daleki las
w tamtym życiu byłem ptakiem – słowikiem
w mieście nad Dunajem, pośród wzgórz i wąwozów, lasami
upstrzonych, na Litwie leśnej i polnej
budziłem ze snu kosiarzy
w tamtym życiu, kiedy byłem ptakiem
całą noc, tę ostatnią majową, gdy nie chce się ściemnić,
całą bratysławską noc, jak wariat
toczyłem bój ze wszystkimi
ptakami dnia i nocy, i wszystkie
pokonałem, lecz o świcie
szalona kukułka i tak przyłapała poetę golutkiego
grosze w kieszeni, kieszeń w drugim pokoju
zostaje tylko miłość, śmierć i rekruci
sam sobie teraz wykukasz
w tamtym życiu, kiedy byłem poetą
zauważyłem, że wszystkie Francuzki, z którymi jadę
leżę albo lecę – usypiają mnie, są tak blisko
i nie trzeba rozmawiać
słowami, rękami, opuszkami
gorących palców, kącikami
ust, śnię w zamkniętej przestrzeni
Banská Štiavnica–Bratislava–Vilnius, 2003.VI.1–IX.25
Magnus Ducatus Poesis: ribų įveika = robežu pārvarēšana = пераадoленьне мeжаў = pokonywanie granic = подолання меж = преодоление рубежей = surmounting boundaries: 2006–2007 / Sudarė ir parengė Vladas Braziūnas. – Vilnius: Petro ofsetas, 2007. – P. 104–105;
http://www.lyrikline.org/index.php?id=163&L=2&author=vb02&po...
W czarnym oknie, które wychodzi na twą stronę
przez żółte pinie lampy klosz
rozrasta się i nie więdnie, i się nie dzieje
już więcej nic – tylko to, co już się stało,
księżyc maluje na drogach bladymi cieniami
od Werek, od Zielonych Jezior do naszych schodów,
do rana wystanej, wytęsknionej
nie ma ciebie w nocy. Same noce w tobie
jak osad lat, samotności grząski osad w oknie,
księżyca odleżyny krwawią do jeziora,
drogi już rozkopane, po bezkierunkowych zakrętach
żółte godziny wciąż gdzieś pędzą i się zabijają.
w literach zaklęte te same demony
z dalekiej Grecji, jak Mendoga syn
to, co się śniło, więcej nie powróci
i znaczy to, co znaczy: prawosławny
nie mówmy o tym, czego nie ma: mnich
w zestroje barw wsłuchiwać się: chłopiec
słyszę, jak opada żółtawy mrok
na ścierniska, zbryzgane światłem
syn nie powraca, te same demony
słuchać i słyszeć, jak dudni gościniec
i suną pułki znad morskiej głębiny:
już z wojenki wraca
słońce go ozłaca
koniczek bułany
krwawo nakrapiany
a siodło z safianu
Fabijoniškės, 1998.VII.6–XI.24
Magnus Ducatus Poesis: ribų įveika = robežu pārvarēšana = пераадoленьне мeжаў = pokonywanie granic = подолання меж = преодоление рубежей = surmounting boundaries: 2006–2007 / Sudarė ir parengė Vladas Braziūnas. – Vilnius: Petro ofsetas, 2007. – P. 102.
w szeregu pisma te same demony
z Grecji, jak ten syn Mendoga
i sen mój uporczywie nie wraca
z prawosławia on: to proste
mnich: mowy innej nie ma
chłopczyna: jeno współbrzmień słuchaę
słyszę, jak żółtawy mrok osiada
mrok żniwa święte światło okala
nie wraca syn, demony te same
słuchaę i słyszeę, droga bliska
rozświetla wydmy na morzu
to z boju powroty
po słoneczka zajściu
krwią oroszone
tylko noga biała
w burzanów siodle
Fabijoniškės, 1998.VII.6–XI.24
Znad Wilii. – 2007. – Nr. 3/27. – S. 39. – Tekste: Mieczkowski, Romuald. Magnus Ducatus Poesis;
Magnus Ducatus Poesis: ribų įveika = robežu pārvarēšana = пераадoленьне мeжаў = pokonywanie granic = подолання меж = преодоление рубежей = surmounting boundaries: 2006–2007 / Sudarė ir parengė Vladas Braziūnas. – Vilnius: Petro ofsetas, 2007. – P. 22. – Tekste: Mieczkowski, Romuald. Magnus Ducatus Poesis. – P. 22–23.
Algimantasowi Aleksandravičiusowi
ostatni początek: wydaje się – wody się rozściełają
wystraszony tryb, zasuwy mocno zaryglowane, dłoń
w garści, spazmatycznej pięści, kobieta popycha, wyjdź
popatrz, plamy światłocieni próbują się porozumieć
z medytującymi, wydaje się, że wszyscy już są przed
obiektywem, chowają się za maską, płyną do
strefy nieostrości, autor czeka na deszcz, może
wymyje, przypławi wykąpanych w strumieniach
nagich, niepocieszonych, nieprzekładalnych na
język zrozumiały dla nas, ważne jest tylko światło
płynące z ostatniej ciemności, tylko oko
tylko pół oka, pół spojrzenia oświetla i się zanurza
w ciało niemowlęcia, zmarszczki, pomarszczone chmury
nie wylane, nie wypowiedziane, stosunek jest subiektywny
związki przyczynowe, ale niewidoczne, podnosi się ciśnienie w oku
przypływ się podnosi, wybucha odpływ, nas unosi
w to życie wchodząc zapalam
co rano jego światełko zapalam
co rano ufne jej spojrzenie
czuję, powiedz – i my tak spojrzymy
komu w oczy? a co mamy robić
gdy wiatr przez gałęzie słonko toczy
gdy zorze coraz rzadsze – częściej będą odprowadzać
do tego pagórka, miło tam będzie grzebać
korzenie zapuść, iskierko, popiół przerośnij: oto
gwiazdka żwiru na drodze – w sercu – wysoko
Nie przychodzę ani przyjeżdżam, mogę tylko zajechać,
a ja w Poswolu, gdy bywało mi strasznie dobrze
lub bardzo źle, miałem dokąd pójść,
te wszystkie miejsca, które teraz żyją w moich wierszach,
te wszystkie słowa, które żyją wciąż, nie mogą znaleźć
swoich rzeczy, przychodzę ze słowami, rzeczy
nie czekają na nie, nie rozpoznają, na podwórku naszego domu
nie tylko pies, ludzie również podejrzliwi, chodzę,
może zamierzam okraść, odebrać ich najdroższy skarb,
zieleń posadzonej przez ojca jabłoni, przeze mnie wydeptaną ścieżkę
i tę, która prowadzi do drwalni umarłych, ich przyszłe wspomnienie
prowadzące do kresu nieżycia, jedyne miejsce, dokąd można przyjść.
KAMIEŃ bez ojca rośnie
bez nóg wody pędzą
latają chmury bezskrzydlate
po gałęziach czerwonego dębu
pod nimi piosnkę starą ogień Dzuków
dziewięciorogi jeleń nieci
gdy tą głęboką rzeką płynę
podnoszę kamień ten ode dna
piję tę pamięć i ten ogień
przypomnieć sobie nie potrafię
ach a ja
gdybym codziennie oglądał
białą brodę Basanavičiusa
nad swoim biurkiem
jak Peter Baruona widzi
na polach, gdzie tylko kosić i kosić
oddalić wschody i zachody
sutartines śpiewać po tamtej stronie
Niemenka, a po tej – lyguo
byśmy dorównali sobie – nie lękom
byśmy odrzucili ryzyko, granicę
do której jeszcze można marzyć
ach lekiem dla mnie jest
skaistā Rīga!
a kule – przez głowę mądrą, przez serce śmiertelne
igieł koszyczek – zamieniają się w żmije, węgle
a pasierbica w lesie twoim bawi się w chowanego z niedźwiedziem
gdzie są jej głupi obrońcy z dobrymi sercami? –
jak nitka przez ucho przez Asveję mknie nasza łódź
a twoje włosy, twoje błyszczące strugi złociste
czyżbyś oślepła? – wpadamy w ciemniejącą Santokę
wszystkie warianty nieścisłe, od prawdy dalekie
z książek czerpane, – a kto zaś tego wieczoru dotyka
ten błyszczy jak twoje włosy złociste
we śnie tym dziwnym delikatnymi przysypane igłami